niedziela, 26 lutego 2012

Lekarstwo na raka

Często słyszymy o próbach wynalezienia jednego leku pozwalającego zapobiegać lub leczyć nowotwory. Prawdopodobnie jednak nic takiego nie nastąpi, ze względu na złożoność procesów nowotworowych. Jedyną metodą zapobieżenia rozwojowi nowotworu jest doprowadzenie do zagrożonych miejsc dotlenionej krwi. Niestety rozwój komórek rakowych przebiega szybciej niż procesy angiogenezy (tworzenia nowych naczyń krwionośnych) w niedotlenionych miejscach.
W ostatnich dniach pewne okoliczności spowodowały, że zainteresowałem się lekiem, podawanym osobom chorującym na pewien nowotwór kości (kostniakomięsak). W zasadzie zszokowała mnie cena za ten medykament wynosząca równe 150,000 Euro, czyli równowartość sporego mieszkania w dużym mieście. Lek ten podawany jest po chirurgicznym usunięciu nowotworu wraz z chemioterapią. Kuracja ta powoduje minimalizację wystąpienia przerzutów choroby w nowe miejsca przez wybicie komórek nowotworowych krążących po  organizmie.
Mepact (Mifamurtide), bo o nim mowa,  jest syntetycznie pozyskiwaną substancją, stanowiącą odpowiednik czynnika stymulującego odpowiedź układu odpornościowego organizmu znajdującego się w błonach komórkowych  pewnych bakterii (mykobakterie). Wprowadzenie tego leku do organizmu powoduje symulację infekcji bakteryjnej mykobakteriami i pobudzenie układu odpornościowego do wytwarzania leukocytów potrzebnych do zniszczenia konkretnie tego zagrożenia. Makrofagi i monocyty wytwarzają odpowiednie cytokiny wyzwalające podziały limfocytów. Jak można się domyślić, rodzaje wytwarzanych przeciwciał są tożsame z tymi, które są potrzebne do niszczenia komórek nowotworu kości.
Dlaczego więc organizm sam nie produkuje dostatecznych ilości przeciwciał do zniszczenia komórek rakowych? Dzieje się tak zapewne dlatego, że ilość wrogich komórek jest stosunkowo mała by znacząco pobudzić układ odpornościowy. Do rozwoju nowotworu wystarczy jedna zmutowana komórka zagnieżdżona w niedotlenionym miejscu organizmu. Tak więc Mepact działa wyprzedzająco i niszczy komórki rakowe, zanim jeszcze zagnieżdżą się w trudnodostępnych miejscach.
Dlaczego kuracja ta nie jest stosowana przy innych nowotworach? Prawdopodobnie do każdego rodzaju raka potrzebny jest trochę inny zestaw przeciwciał. Ilość limfocytów w organizmie jest mniej więcej stała (ponad 1 kg!). Wzrost jednego ich rodzaju powoduje spadek innego (w zasadzie nie spadek tylko przekształcenie w pierwszy rodzaj), który może być akurat potrzebny do zwalczenia konkretnego raka. Można się jednak spodziewać, że dojdzie kiedyś do wynalezienia leków skierowanych na leczenie innych nowotworów.

niedziela, 19 lutego 2012

Jak zrzucić kilka kilogramów bez wysiłku i wyrzeczeń?

Znam przypadki osób, którym wykonując ciężką pracę w fitnessklubie i dokonując dziesiątek wyrzeczeń w swojej diecie, udało się schudnąć nawet 25 kg w ciągu kilku miesięcy. Problemem tej kuracji odchudzającej jest to, że powrót do starego trybu życia powoduje dosyć szybki powrót zrzuconych kilogramów. Poza tym na taki zryw stać tylko jednostki, a jak wiadomo generalnie ludzie mają dosyć słabą silną wolę.
Czy można nie katując się na siłowni i nie odmawiając sobie słodkich przyjemności schudnąć przynajmniej o kilka kilogramów? Okazuje się, że można i to na stałe.
Każdy osiłek z siłowni wie, że jedną grupę mięśniową kształtuje się w odróżnieniu od pozostałych w kuchni. Tą grupą są mięśnie brzucha. Ma je każdy z nas, natomiast większość ma je pod warstwą tłuszczu.  Kratka na brzuchu nie bierze się wbrew pozorom z wykonywania setek „brzuszków”, a z odpowiedniej diety. Jaka to dieta?
Tłuszcz, którym jesteśmy mniej lub bardziej  „oblani” nie bierze się jak sądzą niektórzy z tłustej karkówki zjadanej na obiad ani masła z kanapki. Tłuszcz ten powstaje w wątrobie z przerobu cukru, a w większości tylko z jednego rodzaju cukru – fruktozy. Cukier stołowy to nic innego jak połączona słabym wiązaniem cząsteczka glukozy i cząsteczka fruktozy. W tej odmianie występuje również w owocach, w przetworzonych produktach spożywczych i w zasadzie wszędzie poza kroplówkami w szpitalu (swoją drogą czy ktoś spotkał kogokolwiek, kto utył w szpitalu leżąc pod kroplówkami pełnymi czystej glukozy?).
Praktycznie cała glukoza zużywana jest do wytwarzania energii w komórkach, albo magazynowania jej w postaci glikogenu w wątrobie. Nadmiar glukozy w organizmie ponad potrzebną do tego celu ilość powoduje wytwarzanie leptyny, która działając na przysadkę mózgową daje uczucie sytości. Kiedy czujemy się przesłodzeni po zjedzeniu tortu, to właśnie leptyna daje sygnał do odwrotu. Inaczej mówiąc, zwiększenie spożycia glukozy ponad potrzeby organizmu jest mało prawdopodobne.
Fruktoza w całości przerabiana jest w wątrobie i praktycznie w całości na tłuszcze. Sygnału sytości nie daje żaden poziom fruktozy, bo trzustka na fruktozę nie reaguje i nie wytwarza insuliny działającej na wytwarzanie leptyny mogące dać sygnał STOP naszemu poczuciu łaknienia.
Tak doszliśmy do tego co trzeba zmienić w naszym żywieniu, żeby się dosyć szybko odchudzić. Należy zamienić fruktozę na glukozę. Wyrzucić cukier stołowy, miód, zakupić w to miejsce glukozę i używać do wszystkiego, do czego wcześniej używaliśmy cukru, dokładnie w tej samej ilości . Do słodzenia herbaty, kawy, wypieku ciast, przygotowywania deserów, dżemów. Glukoza jest nieznacznie mniej słodka od sacharozy (cukru stołowego), ale nie należy zwiększać jej ilości z tego powodu (jakieś wyrzeczenia muszą przecież być!). Bilans pochłanianych kalorii nie powinien się zwiększać. Należy też unikać wszelkich przetworzonych produktów żywnościowych – syrop fruktozowo-glukozowy jest dodawany praktycznie do wszystkiego w przemyśle spożywczym (znamy te słodkie bułki z McDonalds), nawet niekoniecznie wyglądającego na coś z dodatkiem cukru (np. pizza mrożona). Nie przesadzać z owocami, zwłaszcza słodkimi (poniżej tabela zawartości cukru w owocach).
Tyle powinno wystarczyć do pozbycia się wałeczków na biodrach i nadmiaru tłuszczu z brzucha. Poza tym nieobciążona wątroba odwdzięczy się wam poczuciem lekkości. Spadnie też poziom zakwaszenia organizmu. Jeśli ktoś chce czegoś więcej, powinien przyspieszyć metabolizm, czyli tempo procesów przebiegających w organizmie. W tym celu należałoby jednak trochę się ruszać i codziennie odbywać przynajmniej półgodzinny spacer (lub zakupy w dużym domu handlowym), ale leniwi i tu mogą trochę oszukać swój organizm. W tym celu należy zakupić w aptece tabletki acardu lub polocardu, czyli małe tabletki aspiryny i spożywać po jednej każdego dnia (tylko ci ze zdrowym żoładkiem). Aspiryna rozrzedza krew i powoduje lepsze jej krążenie w organizmie, co daje efekt w postaci przyspieszenia metabolizmu. Przy okazji zmniejszycie ryzyko zawału, udaru mózgu, zatoru płuc i nowotworów o dobre 50%.
Spieszcie się z tą kratką na brzuchu, wakacje blisko!
rodzaj owocu
wielkość
ilość fruktozy
cytryna
1 średnia
0,6
Limona
1 średnia
0
passiflora
1 średnia
0,9
suszona śliwka
1 średnia
1,2
morela
1 średnia
1,3
guava
1 średnia
2,2
żurawina
filiżanka
0,7
kantalupa (melon)
1/8 średniej wielkości
2,8
maliny
filiżanka
3.0
kiwi
1 średni
3,4
jezyny
1 filiżanka
3,5
wiśnie
1 filiżanka
4,0
czereśnie
10 sztuk
3,8
truskawki
1 filiżanaka
3,8
Grapefruit różowy lub czerwony
1/2 średniego
4,3
mandarynka
1 średnia
4,8
nektaryna
1 średnia
5,4
brzoskwinia
1 średnia
5,9
pomarańcz
1 średnia
6,1
papaya
1/2 średniej
6,3
Honeydew (melon)
1/8 średniej wielkości
6,7
banan
1 średni
7,1
borówki
1 filiżanka
7,4
daktyl
1 średni
7,7
jakbłko
1 średnie
9,5
persymona
1 średnia
10,6
arbuz
1/16 średniego
11,3
gruszka
1 średnia
11,8
rodzynki
1/4 filiżanki
12,3
winogrona bez pestek (zielone lub czerwone)
1 filiżanka
12,4
mango
1/2 średniego
16,2
morele suszone
1 filiżanka
16,4
figi suczone
1 filiżanka
23,0


wtorek, 14 lutego 2012

Inkwizycja w XXI wieku

Wczoraj udałem się na badanie USG-Dopplera żył szyjnych do spółdzielni lekarskiej. Zapłaciłem 90 zł i wszedłem do gabinetu. Radiolog myślał, że przyszedłem przebadać tętnice szyjne. Dowiedział się, że chodzi o żyły ("Pan z SM?") i odmówił badania ("Nie wykonujemy!"). Poprosiłem, żeby zbadał sam przepływ w jednej żyle i się zgodził, ale za darmo! W trakcie badania: "Wie pan, dostaliśmy takie pismo z Izby Lekarskiej, żeby takim z SM nie ulegać i nie badać. Podobno jakiś głupek na południu Polski wymyślił, że SM się bierze od żył!".
Dzisiaj w necie przeczytałem: "Propozycję zamknięcia placówek angiologicznych resort zdrowia zawarł w projekcie rozporządzenia w sprawie specjalizacji lekarskich. Wobec protestów wiceminister Andrzej Włodarczyk zaczął ustępować, ale został odwołany". Planuje się likwidację specjalności angiologa. Przejąć to ma chirurgia naczyniowa.
Gdybym był podejrzliwy, powiedziałbym, że to działanie lobby farmaceutycznego. Ponieważ nie jestem, powiem, że to totalna głupota. Choroby naczyniowe (czyli angiologiczne!) (zawały serca , zatory mózgu i płuc) odpowiadają wg powszechnych danych za dobrą połowę zgonów we współczesnym cywilizowanym świecie. Dwie trzecie reszty to nowotwory, cukrzyca, choroby płuc. Bardzo dużo wskazuje na podłoże naczyniowe wszystkich tych chorób.
Kwestia sformalizowanej odmowy badań żył chorym na SM oraz likwidacja jednej z bardziej rozwojowych specjalizacji medycyny (Nobel 1998 za rolę tlenku azotu w działaniu śródbłonka naczyń krwionośnych) pokazuje, jakie dziwne układy panują w tym naszym polskim medycznym światku.
Najlepszą formą unikania chorób promowaną przez Polską Izbę Lekarską jest nie poddawanie się badaniom i likwidacja specjalizacji mogącej te badania wykorzystać. Tak więc: "Ludzie dochtory jadą! Dzieciaki chowajta!". Reymont miał jak widać rację (kolejny wieszcz?).

niedziela, 12 lutego 2012

Koncerny, dolary i pszczoły

Od kiedy zacząłem zajmować się tematyką medyczną nieustannie rośnie moje zdziwienie zaobserwowaną sytuacją w tej dziedzinie. Wiele rzeczy, a może nawet prawie wszystkie informacje potrzebne do poprawy zdrowia ludzi są już wyartykułowane i można do nich dotrzeć via internet. Nic z tego jednak nie wynika. Jeżeli ktoś nie poszuka informacji w sieci, nigdy się o tym nie dowie. Nikomu nie zależy na przedłużaniu życia ludzi. Zastanawiam się z czego to wynika i dochodzę do niezbyt optymistycznych wniosków.
Na rynku medycznym mamy następujących graczy: koncerny farmaceutyczne, naukowców, lekarzy, rządy, media i szarych połykaczy tabletek. Jakie są cele i sposób działania poszczególnych grup?
Koncerny farmaceutyczne mają, co chyba jest dosyć jasne, cele tylko i wyłącznie ekonomiczne. Zdobycie jak największej części rynku i możliwie wysoka sprzedaż produktów. Zdrowie ludzi mają raczej w nosie, czemu trudno się dziwić. W ich interesie jest podtrzymywanie życia chorym ludziom (przykładem jest tutaj wstrzymanie finansowania badań nad szczepionką przeciw AIDS w momencie odkrycia medykamentów pozwalających je znacząco i odpłatnie wydłużać). Ponieważ koncernów farmaceutycznych wskutek globalizacji jest niewiele i są to potężne firmy, dysponują olbrzymimi środkami finansowymi na badania naukowe. Badania te kierowane są na wynajdowanie nowych leków, które pozwolą podtrzymać życie chorych. Jeżeli w trakcie badań ktoś dokona odkrycia jak doprowadzić ludzi do pełnego zdrowia bez użycia drogich medykamentów, to idę o zakład, że odkrycie to zostanie zamiecione pod dywan i nigdy się o tym nie dowiemy.
Naukowcy działający w medycynie zajmują się prowadzeniem tylko tych badań, na które dostają pieniądze. Formalizacja badań warunkująca ich uznanie przez świat medyczny doszła do poziomu niemalże absurdu. Najprostsze badanie musi być prowadzonena dużych grupach chorych, podwójnie zaślepionych i trwających zwykle kilka lat. Koszty takich badań są horrendalne i idą w miliony dolarów. Finansowanie badań jest więc możliwe wyłącznie przez koncerny farmaceutyczne i rządy państw. Gdyby tak wyglądały badania już sto pięćdziesiąt lat temu, do dzisiaj nie znalibyśmy prawdopodobnie szczepionek i antybiotyków.
Lekarze stosują ogólnie uznane terapie (tzw. standardy narzucone przez władze medyczne) i raczej się nie wychylają poza nie. Nie ma się im co dziwić, bo nie chcą ponosić ryzyka odpowiedzialności za błędy. Błędy popełniane na podstawie standardów (jak faszerowanie SM-owców interferonem) nie są uznawane przez sądy za błędy (lekarze, jeśli mieliby kogoś wyleczyć, nazywaliby się przecież wylekarze).
Rządy koncentrują się na wygrywaniu wyborów i przetrwaniu do następnych. Nie jest w ich interesie prowadzenie wojny z koncernami farmaceutycznymi, co widać nawet w USA (skuteczne blokowanie finansowania badań nad chirurgicznym leczeniem SM przez producenta interferonu finansującego ostatnią kampanię prezydencką). Widać to było też na przełomie roku w Polsce, gdzie rząd pod naporem lekarzy i mediów musiał podkulić ogon i koncernom odpuścić.
Tak doszliśmy do roli mediów w całej tej zabawie. Wszyscy się chyba zgodzimy, że etyka mediów jest już dzisiaj pojęciem historycznym. Interes mediów nie polega na informowaniu szaraczków o faktach, a raczej zwiększaniu tego stada gapiącego się na reklamy finansowane przez koncerny (w tym farmaceutyczne). Kto płaci, ten wymaga. Tak było, jest i będzie.
Co na to ciemny lud, czyli my wszyscy? Wydaje nam się, że jak zapłacimy dwie stówy za wizytę i worek pieniędzy za leki, z pewnością ozdrowiejemy. Tak jest w przypadku chorych na SM biorących udział w terapii interferonowej ($1,500/miesiąc do końca życia z pieniędzy podatników, z tego $300 wraca jako prowizja do lekarzy), szczęśliwych z bycia wybrańcami. Drogie leczenie wydaje się im najlepszym rozwiązaniem (bo drogim i polecanym przez lekarzy). To, że skutki interferonu są wielokrotnie gorsze niż sam SM jest dla nich bez znaczenia.
Jak widać powyżej nikomu nie zależy na utrzymywaniu ludzi w zdrowiu, nawet samym zainteresowanym.
Na koniec pewien przykład z branży okolicznej z udziałem koncernu chemicznego (w tym farmaceutycznego produkującego nomen omen forowany na mojej stronie lek), mediów i pszczół. Znany jest wszystkim problem blokowania przez władze UE rozwoju żywności genetycznie modyfikowanej (powszechnie chwalone w mediach posunięcie UE). W tych samych mediach nie padło ani jedno słowo o alternatywie dla GMO, jaką są pestycydy nowej generacji.  Kukurydza GMO różni się od naturalnej tym, że jest odporna na szkodniki dzięki zmienionym genom i nie potrzebuje chemii. Do uprawy kukurydzy naturalnej (i wielu innych roślin) konieczne jest stosowanie środków owadobójczych. Pestycydy nowej generacji (neonikotynoidy na przykład) służą do powlekania ziaren siewnych. Roślina po posadzeniu nie potrzebuje już nowych pestycydów. W pewnym, niewielkim stężeniu są one obecne w całej roślinie do końca jej życia i chronią ją przed insektami. Oczywiście media siejąc wśród publiczności panikę strachu przed GMO nie zająknęły się o tych  faktach. Szara publiczność odniosła błędne wrażenie, że alternatywa jest następująca: żywność GMO czy ekologiczna.
W ostatnim roku badacze próbujący dojść do rozwiązania zagadki masowego wymierania pszczół w rozwiniętym świecie przeprowadzili pewne doświadczenie. Do badanego ula  pełnego pszczół dodali śladową ilość pestycydu stosowanego w uprawie kukurydzy. Była to ilość niewykrywalna po zastosowaniu w organizmach pszczół ani pszczelich produktach (gdyby badacze sami nie aplikowali środka nigdy nie dowiedzieliby się o jego zastosowaniu). Po kilkunastu dniach rój zaczął chorować na kilka różnych chorób pszczelich (normalnie przez pszczoły zwalczanych) i doszczętnie wymarł. Doświadczenie powtórzono z podobnym skutkiem. Okazało się, że nawet śladowa ilość pestycydu powodowała zaburzenie układu odpornościowego pszczół i działała na choroby jak katalizator. Nie muszę mówić, że zbrodnia na pszczołach jest zbrodnią doskonałą nie pozostawiającą żadnego śladu. Nie sądzę, żeby ktoś sfinansował pełne badania naukowe w tym względzie.
Dlatego moi drodzy, jeśli nie zaczniemy używać własnego mózgu zamiast czytania nagłówków w internecie, już niedługo będziemy wsuwać dziennie dwie garście dotowanych tabletek i zagryzać je bułką, ziemniaczkami i wolną od GMO kolbą kukurydzy wygodnie siedząc na wózku inwalidzkim. Zboża i bulwy to w zasadzie jedyne rośliny nie wymagające zapylania. Smacznego!

czwartek, 9 lutego 2012

Chrapanie czyli problemy

Od słowa do słowa, przez nowotwory, zasadowicę i fruktozę dotarliśmy do kwasicy, będącej, jak łatwo odgadnąć, przeciwieństwem zasadowicy (opisanej kilka postów wcześniej). Paradoksalnie, ale obie te przypadłości prowadzą często do chrapania. Zasadowica to niedobór dwutlenku węgla we krwi wskutek hiperwentylacji prowadzący do zbyt dużej jej zasadowości. Kwasica to nadmiar dwutlenku węgla we krwi zazwyczaj wskutek niedostatecznej wentylacji płuc (na przykład spowodowanych chorobami płuc) powodujący przesunięcie odczynu krwi w kierunku kwaśnego.
W wypadku zasadowicy pogłębione oddychanie jest zwykle powodowane przez niedotlenienie mózgu (np. wskutek niewydolnych żył mózgowych) i potrzebę jego dotlenienia przez pogłębienie oddechu. Przy kwasicy zachodzi odwrotny proces, tzn. wskutek niewydolności płuc dochodzi do niedotlenienia mózgu i pogłębienia oddechu. Pogłębienie oddechu jest w zasadzie równoznaczne z chrapaniem. Mam w tym względzie pewne doświadczenia (w wersji zasadowej jak myślę), a raczej ma je moja druga połowa. Po udrożnieniu moich żył szyjnych mózgu niespodziewanie zaprzestałem tej czynności aż do momentu, w którym jedna ponownie się zatkała zakrzepem. Po kolejnym odkorkowaniu znowu ucichłem. Oddech mam płytki jak noworodek.
W samym chrapaniu nie ma szczególnego zagrożenia poza rozwodem, natomiast w jego przyczynach jak najbardziej. Każde trwałe zaburzenie odczynu pH organizmu pociąga za sobą negatywne skutki. Kwasica chyba jednak gorsze, bo niebezpieczne dla życia. Ponieważ kwasica oddechowa jest tylko jedną z wersji kwasicy, a każda wielokrotnie zwiększa ryzyko wrednych chorób, w tym przede wszystkim nowotworowych, polecam zabadanie pH krwi wszystkim (w tym również niechrapiącym).
Jedną z odmian kwasicy jest ta spowodowana nadmiarem fruktozy prowadzącym do zwiększenia ilości kwasu mlekowego we krwi. (jak widać w tym miejscu post obecny połączył się z poprzednim, czego naprawdę się nie spodziewałem). Ostra kwasica mleczanowa podobnie jak nowotwór rokowania ma niezbyt wesołe.
Na szczęście niektórzy chrapią tylko w pewnych pozycjach (tutaj raczej zasadowica) albo po alkoholu (czyli chwilowo mam nadzieję). Inni mają po prostu krzywe nosy.

wtorek, 7 lutego 2012

Czy cukier szkodzi?

Trudno odpowiedzieć na to pytanie jednym zdaniem, ale można spróbować: i tak, i nie. Cukier jaki znamy z domowej cukierniczki czy dodatków do ciastek jest dwusacharydem sacharozy. Składa się z powiązanych ze sobą dwóch cząsteczek cukrów prostych - glukozy i fruktozy. 
Glukoza ma wiele zalet i mało wad. Jej podstawową zaletą jest to, że nie musi być metabolizowana w wątrobie, tylko po przedostaniu się z układu pokarmowego do krwi może już zaopatrywać komórki w niezbędne paliwo. Średnio około 80% spożywanej glukozy odbywa taką podróż.  Pozostałe 20% jest metabolizowane w wątrobie pod wpływem insuliny wydzielanej przez trzustkę i magazynowane w postaci glikogenu na trudniejsze czasy. W sytuacjach spadku poziomu glukozy we krwi glikogen jest znowu przetwarzany na glukozę i wydalany do krwi pod wpływem glukagonu z trzustki. I tak na okrągło. Mechanizm ten  ma same zalety - przede wszystkim taką, że wątroba zajmuje się tylko nadwyżkami glukozy ponad potrzebną organizmowi ilość. Poza tym samo przetwarzanie glukozy na glikogen i z powrotem jest dosyć prostą, nieobciążającą wątroby ponad miarę czynnością Jeżeli trzustka jest całkowicie sprawna (np. nie ma problemów z niedrożnością żyły trzustkowej)  poziom cukru we krwi utrzymuje się na w miarę stałym, prawidłowym poziomie. Oczywiście problem zaczyna się w przypadku wyjątkowo dużych dostaw glukozy, o czym jednak tu nie będę pisał.
Fruktoza, gorszy brat bliźniak glukozy (niejednojajowy) ma prawie same wady. Właściwie miała kilka zalet w rozwoju człowieka pozwalając mu przetrwać długie zimy i okresy głodu, ale raczej dość dawno temu. Dzisiaj mamy już ubrania, ogrzewanie, a i o prawdziwy głód dosyć ciężko. W czasach dostatku fruktoza zalet nie ma żadnych.
Głównym problemem fruktozy jest to, że nie może być przyswajana bezpośrednio przez komórki, tylko w całości trafia do wątroby, gdzie jest przetwarzana. Po pierwsze, w przeciwieństwie do glukozy, do wątroby trafia jej pięciokrotnie więcej, czyli organ ten powinien mieć pięciokrotnie więcej pracy. Jest jeszcze gorzej, ponieważ rozkład fruktozy jest dość złożonym procesem, angażującym wątrobę dwukrotnie bardziej niż metabolizm glukozy. W sumie wątroba obciążona jest więc w dziesięciokrotnie większym stopniu po spożyciu fruktozy niż glukozy. Nie byłoby zbyt dużego problemu, gdyby cukry były jedynym problemem wątroby. Stanowią jednak tylko ułamek jej zaangażowania.
Drugim problemem powodowanym przez fruktozę jest to, że powoduje ona ubytek fosforanu amonowego co docelowo zwiększa stężenie kwasu moczowego w organizmie. Fruktoza zakwasza organizm znacznie w większym stopniu niż białko zwierzęce. Poza nowotworami, zagraża to chorobom stawów (dna moczanowa czyli artretyzm), nerek, a także układowi krążenia. Ostatnie wymienione zagrożenie bierze się z faktu, że kwas moczowy jest inhibitorem (po ludzku: niszczycielem) tlenku azotu, który pełni kluczową rolę w zachowaniu w formie śródbłonka żył i tętnic. Problemy ze śródbłonkiem powodują szereg chorób - od nowotworów po Alzheimera i Parkinsona.
Jakby tego było mało, fruktoza powoduje więcej problemów w funkcjonowaniu organizmu. Jej duże ilości są zamieniane przez wątrobę na tłuszcz - VLDL, czyli jedną z gorszych frakcji cholesterolu. Podnosi się z tego powodu również poziom trójglicerydów.
Kolejnym problemem jest to, że obecność fruktozy w wątrobie powoduje wydzielanie enzymu powodującego stan zapalny wątroby, powodujący niesprawność receptorów insuliny (fosforylacja seryny). Wskutek tego komunikacja na linii trzustka - wątroba szwankuje i we krwi utrzymuje się zbyt wysoki poziom glukozy. Wątroba staje się coraz bardziej insulinoodporna, co powoduje rozwój cukrzycy oraz stłuszczenie wątroby. Daje więc podobne skutki jak stałe nadużywanie alkoholu. Tylko bez kopa.
Na koniec: fruktoza jest niewidzialna dla trzustki (w przeciwieństwie do glukozy). Mimo spożycia dużej jej ilości, poziom insuliny nie zwiększa się. Powoduje to nie wydzielanie leptyny, która daje przysadce mózgowej sygnał sytości. Innymi słowy: spożycie fruktozy nie zaspokaja poczucia głodu. Spożycie dużych ilości fruktozy (obecna niemal w każdym produkcie spożywczym) jest odpowiedzialne za epidemię otyłości w USA i nie tylko. Zwięrzeta doświadczalnie karmione fruktozą cierpiały na nadciśnienie, otyłość, stłuszczoną wątrobę i cukrzycę. Pozostałe zwierzęta karmione tylko glukozą mimo przyjęcia tej samej dawki kalorii były całkowicie zdrowe. Dlaczego z ludźmi miałoby być inaczej?
Pytanie końcowe brzmi: dlaczego ewolucja nie usunęła fruktozy z naszego jadłospisu, jeśli to takie szkodliwe? Wśród zwierząt i dawnych praludzi, fruktoza pełniła ważną funkcję - pozwalała przetrwać okresy głodu (w tym niedźwiedziom sen zimowy). Odkładana w postaci tłuszczu była magazynem energii dla organizmu.
Czy więc jedzenie słodkich owoców jest szkodliwe? W postaci soków tak, w owocach zjadanych w całości dostarczamy błonnik równoważący złe skutki fruktozy. Oczywiście pod warunkiem zachowania rozsądnych ilości.
Co więc począć, skoro fruktoza zawsze towarzyszy glukozie? Przede wszystkim jeść mniej cukru, pić mniej słodkich napojów, jeść mniej ciastek, paluszków i chipsów (tak, tak!). Jeśli już musimy słodzić - używajmy glukozy. Nasz organizm sam da nam znak kiedy będzie jej za dużo.

niedziela, 5 lutego 2012

Dlaczego zabieg CCSVI daje natychmiastowe efekty?

Budząc się nazajutrz po pierwszym zabiegu balonowania żył szyjnych poczułem się jak młody Bóg. Wyspany jak nigdy i pełen energii, z czym ostatnimi laty było raczej źle. Według relacji innych chorych po zabiegach CCSVI jest to bardzo częsty efekt usunięcia niedrożności żylnych szyi. Neurolodzy mówią o efekcie placebo, co jest częstym przedmiotem drwin chorych, którzy naprawdę czują się nieporównywalnie lepiej. Nie tylko neurolodzy, ale i naczyniowcy przeprowadzający zabiegi leczące CCSVI nie potrafią tego efektu wytłumaczyć.
Pierwszą zmianą, jaką spostrzegłem u siebie po zabiegu, była zmiana sposobu oddychania (zauważalna zwłaszcza w nocy) . Do momentu zabiegu mój oddech był dość głęboki, mimo tego, że nie wykonywałem jakiejś szczególnie ciężkiej pracy, poza leżeniem w łóżku. Po operacji oddech się spłycił o jakieś 70%, a do tego spadła częstość oddechów. Prawdopodobnie tu leży rozwiązanie omawianej tajemnicy.
Mózg niedotleniony powoduje wzmożenie wentylacji płuc, które z powodu niedrożności żylnych nie rozwiązuje problemu niedotlenienia mózgu, a zwiększona wentylacja nie ustaje. Skutkiem hiperwentylacji jest nadmierne usuwanie dwutlenku węgla z krwi, co powoduje niemożność dotlenienia wszystkich tkanek organizmu. Po zabiegu "uwolnienia" następuje spadek wydalania dwutlenku węgla z krwi, co powoduje wzrost jego stężenia do właściwego poziomu powodujący większe dostawy tlenu do wszystkich tkanek (w tym mózgu) co powoduje spłycenie oddechu i brak uczucia ogólnego zmęczenia. Czteroletnia zagadka efektów CCSVI jest więc być może rozwiązana.
Można byłoby przeprowadzić proste badanie kliniczne chorób z SM wynikające z powyższej tezy. Wystarczyłoby przebadać grupę SM-owców przed i po zabiegu pod kątem odczynu pH krwi i ewentualnej zmiany (obniżenia pH). Jeśli pH się zmieni u osób odczuwających pozytywne zmiany po zabiegu (zmęczenie, energia), moja teoria jest słuszna. Można też badać zawartość CO2 we krwi przed i po zabiegu CCSVI.
Dodatkowym czynnikiem jest stosowanie przy zabiegu znieczulających i antylękowych środków opioidowych. Środki te działają na receptory opioidowe bardzo poprawiając samopoczucie, a efekt ten utrzymuje się przez około tydzień. O receptorach opioidowych i ich roli w SM przeczytacie w kolejnych postach.

środa, 1 lutego 2012

Zasadowica, czyli odtleniające skutki braku dwutlenku węgla

Na pierwszy rzut oka znaczenie dwutlenku węgla jako produktu spalania komórkowego dla zdrowia wydaje się jednoznacznie niekorzystne. Jego nadmiar w organizmie jest rzeczywiście szkodliwy – grozi zakwaszeniem organizmu i związanymi z tym chorobami, w tym nowotworowymi. Okazuje się jednak, że równie złe skutki powoduje również niedobór dwutlenku węgla we krwi powodujący zjawisko hipokapni.
Do nadmiernego obniżenia ilości dwutlenku węgla we krwi przyczynia się hiperwentylacja płuc. Pomijając sytuacje stresogenne (panika), występujące okazjonalnie, wzmożona ponad normę wentylacja płuc może być powodowana niedotlenieniem mózgu. Mamy z tym do czynienia w sytuacji występowania mózgowo-rdzeniowej niewydolności żylnej (CCSVI), występującej u olbrzymiej większości chorych na stwardnienie rozsiane i zapewne dużej części ludzi uznanych za zdrowych (CCSVI w badaniach wykazano również u co czwartego badanego nie cierpiącego na SM). Mechanizm nadmiernej wentylacji bierze się wówczas z sygnału płynącego z niedotlenionego mózgu do serca i płuc domagającego się zwiększenia dostaw natlenionej krwi. Ze względu na niewydolność żylną i niemożność pełnej realizacji zamówienia na dotlenioną krew sygnał ten nie ustaje. Wzmożona wentylacja trwa doprowadzając do zmniejszenia ilości dwutlenku węgla we krwi i rozwoju zasadowicy objawiającej się m.in. osłabieniem mięśniowym. Następstwem zbyt dużego pozbycia się dwutlenku węgla z krwi jest utrudnienie dostaw tlenu z krwi do komórek. Dzieje się tak dlatego, że do uwolnienia tlenu z erytrocytu niezbędny jest kation wodorowy pochodzący z dwutlenku węgla. Pod wpływem enzymu – anhydrazy węglanowej – z jednej cząsteczki dwutlenku węgla i jednej cząsteczki wody powstaje kation wodorowy i anion wodorowęglanowy (HCO3-). Kation wodorowy uwalnia cząsteczkę tlenu z erytrocytu, a anion przedostaje się do osocza krwi (ale tylko w sytuacji gdy w osoczu znajduje się odpowiednia ilość anionów chlorkowych – dlatego musimy jeść sól, wyjątkowo dużo zwłaszcza przy pracy fizycznej). Tlen z osocza przenika do komórki i bierze udział w procesach spalania wewnątrzkomórkowego.
Podsumowując, dwutlenek węgla we krwi jest niezbędny do prawidłowego natlenienia tkanek. Jeśli go brakuje, pełne dostawy tlenu nie są możliwe mimo prawidłowego poziomu natlenienia krwi. Jak widać mózgowo-rdzeniowa niewydolność żylna powoduje podwójny problem z prawidłowym natlenieniem komórek mózgu. Po pierwsze mechanicznie spowalnia dostawy krwi do miejsca zapotrzebowania powodując jej nadmierne odtlenienie, po drugie powoduje nadmierną wentylację płuc skutkującą pozbyciem się zbyt dużej ilości CO2 i niemożnością uwolnienia tlenu z krwi do komórek mózgu. W efekcie mózg pozostaje niedotleniony.
Stan taki powodować powinien łatwość rozwoju nowotworów. Przeciwdziała jednak temu prawdopodobnie silny zasadowy odczyn krwi.
Co można zrobić, aby organizm doprowadzić do stanu prawidłowego. Przede wszystkim usunąć problem, czyli poddać się zabiegowi angioplastyki balonowej żył szyjnych leczącemu CCSVI i likwidującemu nadmierną wentylację płuc. Jeżeli usunięcie problemów żylnych nie jest możliwe (np. wskutek zwężeń naczyń w obrębie czaszki) należy organizmowi dwutlenek węgla dostarczać pracą mięśni. Regularna, codzienna aktywność fizyczna powinna w tym wypadku pomóc. Sport, jak widać, to zdrowie!

Jak uchronić się przed rakiem?

Dzisiejsza medycyna jest w stanie w miarę skutecznie kontrolować i leczyć nowotwory, zwłaszcza w sytuacji wczesnego wykrycia zmian chorobowych. Nie potrafi jednak odpowiedzieć na pytanie, jakie są przyczyny powstania i rozwoju mutacji nowotworowej w organizmie, aż do powstania nowotworu złośliwego zagrażającego życiu.
Najważniejszych odkryć dotyczących nowotworów dokonał niemiecki badacz, Otto Warburg, badający problemy zaopatrzenia komórek w tlen. Naukowiec ten otrzymał w 1931 roku nagrodę Nobla za prace nad enzymami oddechowymi. W późniejszych badaniach udowodnił, że nowotwór rozwija się w warunkach beztlenowych w niedotlenionych tkankach (już 35% niedotlenienia wystarcza do rozwoju nowotworu). Wykazał też, że komórki nowotworowe jako jedyne w organizmie nie potrzebują do rozwoju tlenu, a wyłącznie sporych ilości glukozy. Co więcej, pod koniec swojego życia w roku 1970 twierdził, że „nie zna choroby, u podstaw której nie leżałoby niedotlenienie komórek”.
Żeby pojąć istotę procesu nowotworowego, trzeba zrozumieć, że mutacje nowotworowe zachodzą w naszych organizmach bezustannie. Pojedyncze komórki, pod wpływem różnych czynników zewnętrznych (jak wolne rodniki z zatrutego środowiska np.metale ciężkie) oraz wewnętrznych (nieprawidłowe procesy spalania wewnątrzkomórkowego powodujące wzmożoną produkcję nadtlenków – cząstek o charakterze wolnych rodników) ulegają mutacjom, w tym czasem mutacjom nowotworowym. Powstają wówczas komórki prerakowe. Zdrowy organizm posiadający sprawny układ immunologiczny potrafi takie mutacje likwidować i w 99,9% przypadków likwiduje. Nie wiadomo dzisiejszej medycynie dlaczego ten 0,1% przypadków kończy się rozwojem nowotworu i ciężką chorobą organizmu, nierzadko śmiertelną. Dlaczego układ odpornościowy człowieka nie radzi sobie z tymi przypadkami?
Bezsilność medycyny jest to o tyle dziwna, że niektóre badania z końca XX wieku oraz wcześniejsze prace prof. Warburga pozwalają wyczerpująco odpowiedzieć na to pytanie. Zestawiając dotychczasową wiedzę można opisać proces nowotworowy od samego początku.
Warburg udowodnił, że częściowe (ponad 35%) niedotlenienie tkanek może w niektórych wypadkach powodować powstawanie mutacji komórek w kierunku komórek nowotworowych. Ważne jest tu oczywiste stwierdzenie, że nagłe i całkowite odcięcie komórek od tlenu (np. całkowite zamknięcie naczynia krwionośnego) powoduje szybką śmierć komórki (nekrozę komórki). W takich warunkach powstanie i rozwój nowotworu byłby niemożliwy, ponieważ komórka rakowa do życia potrzebuje dużych ilości cukru transportowanego wraz z krwią. Cała tkanka obumiera w takim wypadku. Komórka rakowa potrzebuje więc sprawnego krążenia krwi, najlepiej krwi zaopatrzonej w glukozę i pozbawioną w dużym stopniu tlenu.
Warunek braku dostawy dostatecznych ilości tlenu do tkanki, w której rozwija się nowotwór, musi być spełniony, aby pozbawić dostępu do niej komórek odpornościowych. W sytuacjach niedotlenienia komórek, zaburzeniu ulega metaboliczna przemiana wewnątrzkomórkowa. W cyklu Krebsa wskutek braku tlenu dochodzi do produkcji kwasu mlekowego i zakwaszenia otoczenia. W tkance powstaje tzw. chmura kwasowa skutecznie blokująca dostęp komórek układu odpornościowego naprawiających lub usuwających mutację. Trwające dłuższy czas zakwaszenie skutkuje obumieraniem zdrowych komórek i rozwojem komórek nowotworowych, świetnie się w środowisku kwaśnym czujących. Powstaje przestrzeń umożliwiająca rozrost guza nowotworowego. Jednakże udowodniono, że guz taki może się rozwijać jedynie do rozmiarów kilkudziesięciu komórek. Wiele wskazuje na to, że do tego momentu z rakiem można skutecznie walczyć.  Guz potrzebuje dużych i stale rosnących ilości glukozy do rozwoju ponad tę wielkość, a dotychczasowe krążenie nie jest w stanie odpowiednich ilości dostarczyć. Wskutek nieszczęśliwego zbiegu czynników – niedotlenienia i zakwaszenia – dochodzi do procesu unaczynienia guza. Organizm w miejscach niedotlenionych samoczynnie wytwarza naczynia krwionośne i unaczynia guza. Po powstaniu nowych naczyń guz może się rozwijać bez przeszkód. Trzeba tu dodać, że komórki nowotworowe nie ulegają apoptozie (zaprogramowanej śmierci) wskutek zablokowania mitochondriów kwasem mlekowym. Są więc praktycznie wieczne i żyją tak długo jak żyje organizm żywiciela. Komórki nowotworowe są luźno ze sobą związane i mają tendencję do urywania się i transportu w inne miejsca organizmu wraz z krwią lub limfą. Oczywiście rozwiną się tylko w miejscach, w których osiądą i spełnione będą korzystne dla nich warunki niedotlenienia. Powstaje wówczas tzw. przerzut.
Jak można uniknąć rozwoju nowotworu w swoim organizmie? Ilość mutacji nowotworowych możemy częściowo zmniejszyć, żyjąc w zdrowym środowisku i zdrowo się odżywiając.  Żeby całkowicie wyeliminować ryzyko nowotworu sposób jest tylko jeden. Doprowadzić dostateczną ilość tlenu do wszystkich komórek ciała i umożliwić tym samym sprzątanie organizmu ze zmutowanych komórek przez układ immunologiczny. Inaczej mówiąc trzeba poprawić krążenie i natlenienie krwi.
Konsystencja krwi krążącej w organizmie zmienia się od poziomu rzadkiej śmietanki do śmietany gęstej. Cały problem w tym, aby nie dopuszczać do zagęszczania krwi. Krew rzadka jest w stanie szybko dopłynąć do najdrobniejszych naczyń i sprawnie dostarczyć tam tlen. Krew gęsta dostarcza mniej tlenu, bo wolniej płynie, a poza tym niezbyt chętnie płynie w drobnych naczyniach. Doprowadzić to może do powstania zakrzepów i stanów zapalnych w tych naczyniach. Skutkować to może zbyt małą dostawą tlenu do tkanek i rozwojem raka.
Zasadniczy wpływ na rozrzedzenie krwi ma odpowiednie nawadnianie organizmu i stałe przyjmowanie takich środków jak aspiryna w małych dawkach (75g dziennie, większa dawka nic nie daje).
Poza rozrzedzeniem krwi poprawiać krążenie można i należy wzmożoną aktywnością fizyczną powodującą szybsze krążenie i dostawę tlenu w każde miejsce w organizmie. Ponadto istotny jest sposób odżywiania gwarantujący uzyskanie zasadowego odczynu pH organizmu (mało białek, dużo warzyw). Taki odczyn poprawia natlenienie tkanek.
Podsumowując: tam gdzie jest tlen, tam nie ma raka.
Pośrednim dowodem powyższej tezy są badania nad wpływem aspiryny na nowotwory. Oceniając wyniki trzeba pamiętać, że badania zwykle dotyczyły osób z grup wysokiego ryzyka.
Aspiryna wg badań (dane dostępne w internecie) zmniejsza ryzyko zachorowania na raka:
- rak przełyku – o 60%
- rak jelita grubego – o 63%
- rak płuc – o 57%
- rak prostaty – o 30%
- rak piersi – o 20%
- białaczka – 50% (kobiety po menopauzie)
Dlaczego rozrzedzanie krwi nie jest stuprocentowo skuteczne w zapobieganiu nowotworom? Dzieje się tak prawdopodobnie z powodu nieprawidłowej budowy układu krążenia (zwłaszcza żylnego). Różne przewężenia żył powodować mogą zbyt wolny przepływ krwi, nawet rozrzedzonej, i zbyt małą dostawę tlenu do komórek danej tkanki. Należałoby w takim wypadku usuwać defekty metodą angioplastyki balonowej. Zabiegi takie są już stosowane w przypadku choroby wieńcowej oraz paru innych, a jak podejrzewam, za kilkanaście lat taki przegląd i naprawa żył całego organizmu będzie już standardem.
Wydaje mi się, że nawet 50-procentowe zmniejszenie ryzyka nowotworu jest warte wydania kilku złotych tygodniowo na małe tabletki aspiryny.
Tak więc przepis na życie bez raka: aspiryna i aktywność fizyczna każdego dnia!