niedziela, 12 lutego 2012

Koncerny, dolary i pszczoły

Od kiedy zacząłem zajmować się tematyką medyczną nieustannie rośnie moje zdziwienie zaobserwowaną sytuacją w tej dziedzinie. Wiele rzeczy, a może nawet prawie wszystkie informacje potrzebne do poprawy zdrowia ludzi są już wyartykułowane i można do nich dotrzeć via internet. Nic z tego jednak nie wynika. Jeżeli ktoś nie poszuka informacji w sieci, nigdy się o tym nie dowie. Nikomu nie zależy na przedłużaniu życia ludzi. Zastanawiam się z czego to wynika i dochodzę do niezbyt optymistycznych wniosków.
Na rynku medycznym mamy następujących graczy: koncerny farmaceutyczne, naukowców, lekarzy, rządy, media i szarych połykaczy tabletek. Jakie są cele i sposób działania poszczególnych grup?
Koncerny farmaceutyczne mają, co chyba jest dosyć jasne, cele tylko i wyłącznie ekonomiczne. Zdobycie jak największej części rynku i możliwie wysoka sprzedaż produktów. Zdrowie ludzi mają raczej w nosie, czemu trudno się dziwić. W ich interesie jest podtrzymywanie życia chorym ludziom (przykładem jest tutaj wstrzymanie finansowania badań nad szczepionką przeciw AIDS w momencie odkrycia medykamentów pozwalających je znacząco i odpłatnie wydłużać). Ponieważ koncernów farmaceutycznych wskutek globalizacji jest niewiele i są to potężne firmy, dysponują olbrzymimi środkami finansowymi na badania naukowe. Badania te kierowane są na wynajdowanie nowych leków, które pozwolą podtrzymać życie chorych. Jeżeli w trakcie badań ktoś dokona odkrycia jak doprowadzić ludzi do pełnego zdrowia bez użycia drogich medykamentów, to idę o zakład, że odkrycie to zostanie zamiecione pod dywan i nigdy się o tym nie dowiemy.
Naukowcy działający w medycynie zajmują się prowadzeniem tylko tych badań, na które dostają pieniądze. Formalizacja badań warunkująca ich uznanie przez świat medyczny doszła do poziomu niemalże absurdu. Najprostsze badanie musi być prowadzonena dużych grupach chorych, podwójnie zaślepionych i trwających zwykle kilka lat. Koszty takich badań są horrendalne i idą w miliony dolarów. Finansowanie badań jest więc możliwe wyłącznie przez koncerny farmaceutyczne i rządy państw. Gdyby tak wyglądały badania już sto pięćdziesiąt lat temu, do dzisiaj nie znalibyśmy prawdopodobnie szczepionek i antybiotyków.
Lekarze stosują ogólnie uznane terapie (tzw. standardy narzucone przez władze medyczne) i raczej się nie wychylają poza nie. Nie ma się im co dziwić, bo nie chcą ponosić ryzyka odpowiedzialności za błędy. Błędy popełniane na podstawie standardów (jak faszerowanie SM-owców interferonem) nie są uznawane przez sądy za błędy (lekarze, jeśli mieliby kogoś wyleczyć, nazywaliby się przecież wylekarze).
Rządy koncentrują się na wygrywaniu wyborów i przetrwaniu do następnych. Nie jest w ich interesie prowadzenie wojny z koncernami farmaceutycznymi, co widać nawet w USA (skuteczne blokowanie finansowania badań nad chirurgicznym leczeniem SM przez producenta interferonu finansującego ostatnią kampanię prezydencką). Widać to było też na przełomie roku w Polsce, gdzie rząd pod naporem lekarzy i mediów musiał podkulić ogon i koncernom odpuścić.
Tak doszliśmy do roli mediów w całej tej zabawie. Wszyscy się chyba zgodzimy, że etyka mediów jest już dzisiaj pojęciem historycznym. Interes mediów nie polega na informowaniu szaraczków o faktach, a raczej zwiększaniu tego stada gapiącego się na reklamy finansowane przez koncerny (w tym farmaceutyczne). Kto płaci, ten wymaga. Tak było, jest i będzie.
Co na to ciemny lud, czyli my wszyscy? Wydaje nam się, że jak zapłacimy dwie stówy za wizytę i worek pieniędzy za leki, z pewnością ozdrowiejemy. Tak jest w przypadku chorych na SM biorących udział w terapii interferonowej ($1,500/miesiąc do końca życia z pieniędzy podatników, z tego $300 wraca jako prowizja do lekarzy), szczęśliwych z bycia wybrańcami. Drogie leczenie wydaje się im najlepszym rozwiązaniem (bo drogim i polecanym przez lekarzy). To, że skutki interferonu są wielokrotnie gorsze niż sam SM jest dla nich bez znaczenia.
Jak widać powyżej nikomu nie zależy na utrzymywaniu ludzi w zdrowiu, nawet samym zainteresowanym.
Na koniec pewien przykład z branży okolicznej z udziałem koncernu chemicznego (w tym farmaceutycznego produkującego nomen omen forowany na mojej stronie lek), mediów i pszczół. Znany jest wszystkim problem blokowania przez władze UE rozwoju żywności genetycznie modyfikowanej (powszechnie chwalone w mediach posunięcie UE). W tych samych mediach nie padło ani jedno słowo o alternatywie dla GMO, jaką są pestycydy nowej generacji.  Kukurydza GMO różni się od naturalnej tym, że jest odporna na szkodniki dzięki zmienionym genom i nie potrzebuje chemii. Do uprawy kukurydzy naturalnej (i wielu innych roślin) konieczne jest stosowanie środków owadobójczych. Pestycydy nowej generacji (neonikotynoidy na przykład) służą do powlekania ziaren siewnych. Roślina po posadzeniu nie potrzebuje już nowych pestycydów. W pewnym, niewielkim stężeniu są one obecne w całej roślinie do końca jej życia i chronią ją przed insektami. Oczywiście media siejąc wśród publiczności panikę strachu przed GMO nie zająknęły się o tych  faktach. Szara publiczność odniosła błędne wrażenie, że alternatywa jest następująca: żywność GMO czy ekologiczna.
W ostatnim roku badacze próbujący dojść do rozwiązania zagadki masowego wymierania pszczół w rozwiniętym świecie przeprowadzili pewne doświadczenie. Do badanego ula  pełnego pszczół dodali śladową ilość pestycydu stosowanego w uprawie kukurydzy. Była to ilość niewykrywalna po zastosowaniu w organizmach pszczół ani pszczelich produktach (gdyby badacze sami nie aplikowali środka nigdy nie dowiedzieliby się o jego zastosowaniu). Po kilkunastu dniach rój zaczął chorować na kilka różnych chorób pszczelich (normalnie przez pszczoły zwalczanych) i doszczętnie wymarł. Doświadczenie powtórzono z podobnym skutkiem. Okazało się, że nawet śladowa ilość pestycydu powodowała zaburzenie układu odpornościowego pszczół i działała na choroby jak katalizator. Nie muszę mówić, że zbrodnia na pszczołach jest zbrodnią doskonałą nie pozostawiającą żadnego śladu. Nie sądzę, żeby ktoś sfinansował pełne badania naukowe w tym względzie.
Dlatego moi drodzy, jeśli nie zaczniemy używać własnego mózgu zamiast czytania nagłówków w internecie, już niedługo będziemy wsuwać dziennie dwie garście dotowanych tabletek i zagryzać je bułką, ziemniaczkami i wolną od GMO kolbą kukurydzy wygodnie siedząc na wózku inwalidzkim. Zboża i bulwy to w zasadzie jedyne rośliny nie wymagające zapylania. Smacznego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz