czwartek, 20 grudnia 2012

Ocena stanu zaawansowania stwardnienia rozsianego

Lekarze mają problemy z oceną stopnia, czy też etapu rozwoju choroby u danego pacjenta. Za początek choroby uznaje się zwykle pojawienie zmian demielinizacyjnych w mózgu. Wiadomo, że niesprawność i okoliczne objawy postępują swoją drogą, niezależną od powstawania i ilości ognisk. Można by stąd wysnuć wniosek, że to stopień nasilenia objawów powinien być właściwym miernikiem. Wydaje się, że precyzyjna ocena etapu rozwoju choroby pozwala na dobranie środków chorobę spowalniających lub nawet zatrzymujących. 
Jestem przekonany (jak i pewnie wszyscy zwolennicy teorii CCSVI) o naczyniowym podłożu SM. Dlatego najbardziej sensowne wydaje mi się ocenianie zaawansowania SM wg poziomu wydolności systemu drenującego krew z mózgu danej osoby. Choroba zaczyna się rozwijać w momencie, kiedy nasz czaszkowy system kanalizacyjny przestaje wydajnie odprowadzać krew i pojawiają się zaburzenia w pracy naczyń mózgu i wynikające z tego zaburzenia pracy mózgu.
W celu zrozumienia, jak wielki wpływ na pracę komórek mózgu ma układ krwionośny, wystarczy uzmysłowić sobie, że w przeciągu 10s od powstania rozległego niedokrwienia mózgu następuje utrata świadomości (omdlenie), a już po 20s zanika wszelka czynność bioelektryczna mózgu . Każdy neuron istoty szarej jest zasilany przez włosowate naczynie krwionośne położone od niego w odległości zawsze mniejszej niż 0,1 mm (w istocie białej nieznacznie dalej).
Powinniśmy w tym miejscu wprowadzić pojęcie nadwyżki drenażowej, które pozwoli określić stan chorego i zrozumieć SM. Można tą nazwą określić różnicę pomiędzy maksymalną objętością krwi tłoczoną do mózgu w danym czasie jaka może zostać sprawnie i prawidłowymi drogami odprowadzona z mózgu,a pomiędzy objętością krwi kanalizowaną z mózgu w danym stanie aktywności. 
I tak oczywiste wydaje się, że największą nadwyżkę drenażową posiadamy w czasie spoczynku, a najmniejszą w trakcie biegu (lub innego dużego wysiłku fizycznego). Dopóki jakakolwiek nadwyżka istnieje, dopóty SM nie daje żadnych istotnych objawów. Zdrowy człowiek zawsze posiada zapas zdolności odprowadzenia krwi w normalny sposób, czyli możliwy jest dalszy wzrost krążenia mózgowego bez pojawiania się żadnych niekorzystnych objawów. Osobie z niewydolnością mózgowo-rdzeniową (CCSVI) nadwyżki tej czasem brakuje, tzn. przyjmuje wartość ujemną. Siedząc na kanapie w większości pomimo CCSVI jakiś zapas wydolności krążenia posiadamy (niektórzy nie są w stanie utrzymać nawet tej pozycji bez zmęczenia). Kiedy zaczynamy iść ilość dostarczanej i odprowadzanej z mózgu krwi rośnie (rośnie tętno, czyli ilość wyrzutu krwi z serca w jednostce czasu). Nadwyżka staje się coraz mniejsza, aż w końcu po przekroczeniu maksymalnej zdolności układu żylnego pojawia się deficyt. Logiczne jest, że krew, która dopływa do mózgu musi odpłynąć. W CCSVI niestety odpływa w sposób nienaturalny, wykorzystując fakt, że system żylny jest układem naczyń połączonych. Odpływa głównie drożnymi naczyniami, a w miejscach zwężeń i połączeń żylnych pojawia się refluks żylny, czyli cofanie krwi. Wynika on z różnicy ciśnień powstających przy zwężeniach, lub różnic pędu strumienia krwi pomiędzy łączącymi się naczyniami. Sytuację krytycznie pogarsza skokowy sposób obiegu krwi w naczyniach wynikający z sekwencyjnego trybu pracy serca (skurcz - przyspieszenie strumienia krwi, rozkurcz-zwolnienie). Refluks wynikający z tego powodu powoduje ok. sekundowy przepływ we właściwym kierunku, po czym trwający np. 0,3 s przepływ wsteczny. Badanie mojej żyły szyjnej wewnętrznej prawej wykazywało refluks z falą zwrotną 40 cm/s, przy normalnym przepływie 35 cm/s. Oznacza to, że chwilowy przepływ wsteczny krwi mógł wynosić ok. 10 cm, powtarzany co sekundę.
Ciekawym zagadnieniem jest wyjaśnienie tego, co dzieje się, kiedy krew z lewej półkuli drenowana jest przez kanalizację z prawej strony. Moje główne żyły z lewej strony przed zabiegiem odprowadzały krew z prędkością 20 cm/s łącznie, a te z prawej strony 75 cm/s. Na oko strumień z prawej musiał zostać zwiększony o 45 cm/s. Wydaje się logiczne, że duża ilość krwi przepływająca połączeniami żylnymi (zwykle służą tylko do wyrównywania ciśnienia w układzie) i wpadająca z dużą prędkością do prawostronnych naczyń żylnych powoduje spowolnienie w nich przepływu w miejscu powyżej. W sytuacjach ekstremalnych powyżej takiego skrzyżowania krew płynie pod prąd do naczyń włosowatych, co powoduje niedotlenienie tkanki. Ponieważ organizm jest bardzo plastyczny, w sytuacjach przedłużającej się patologii krążenia wytworzy krążenie oboczne, czyli uzna przepływ pod prąd za prawidłowy. Tak przebuduje grubości żył, że nowy system jakoś będzie działał i krew nie wróci na stare tory. Problemem jest to, że kierując się wstecz krew napotyka naczynia włosowate żylne, a potem naczynia tętnicze. Te drugie są znacznie węższe, co musi oznaczać wielokrotny wzrost szybkości przepływu. Powoduje to zwiększenie sił ścinających działających na śródbłonek i zwiększenie produkcji tlenku azotu (korzystne) i bardzo szkodliwego anionorodnika ponadtlenkowego. 
Nadwyżka drenażowa kurczy się z wiekiem. Dystans przechodzony w miarę sprawnie kurczy się. Organizm przyzwyczaja się do stanu nienormalnego i adaptuje krążenie do nowej sytuacji. Objawy, które przemijały stają się permanentne. Wcześniej tlenu było zbyt mało tylko czasem przy przekroczeniu zdolności drenażowej, później tlenu brak już całkowicie, bo odtleniona krew zasila naczynia włosowate na stałe.
Jeśli przetrwaliście ten powyższy wywód, a dotyczy was SM, musicie zrozumieć, że wczesna poprawa anomalii anatomicznych jest dla Waszych późniejszych losów kluczowa. Na początku niezbyt wiele potrzeba, aby sytuację unormować. Po latach bezsensownego brania interferonów, Copaxonów i innego neurologicznego nieskutecznego świństwa będzie już za późno na naprawę naczyń. Odblokujecie swoje żyły, ale krew do nich raczej już nie wróci. Będzie miała wypracowany sposób obiegu, którym będzie podążać. 
Najśmieszniejsze w tej całej zabawie jest to, że nie ma żadnych medycznych przeszkód, żeby terapie naczyniowe i neurologiczne łączyć. Jedno nie wyklucza drugiego.
Powyższy tekst powinien pozwolić Wam zrozumieć, dlaczego proponowane przeze mnie leki zwiększające pojemność łożyska naczyniowego i zmniejszające ciśnienie krwi są w SM skuteczne. Zwłaszcza u osób jak ja, które stoją na granicy, za którą jest już inwalidztwo. Moja nadwyżka drenażowa była już blisko wyczerpania w normalnym życiu, obecnie wzrosła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz