Od kiedy zająłem się kwestiami związanymi z krążeniem płynu mózgowo-rdzeniowego u chorych na stwardnienie rozsiane, nasunęło mi się kilka dodatkowych hipotez na temat rozwoju tej choroby. Bardzo ważnym kolejnym klockiem SM-owego domina wydaje mi się ciśnienie wewnątrzczaszkowe. Zawsze czułem, że zmiany ciśnienia atmosferycznego, czy zmiany ciśnienia krwi w moim organizmie wywierały znaczący wpływ na mój stan. Testuję od pół roku różne leki na sobie, w tym te wyrównujące ciśnienie krwi. Mam o ich wpływie na SM jak najlepsze zdanie. O lekach później; teraz zajmijmy się nierozwiązaną zagadką. Dlaczego dzieci wywiezione w ciepłe strony do okresu dojrzewania mają nikłe szanse na zachorowanie, a dzieci wywiezione z ciepłych krajów w tym okresie w umiarkowane szerokości geograficzne nabywają szanse złapania SM na równi z innymi mieszkającymi tam od zawsze? Do tej pory jedynym sensownym wytłumaczeniem tej tezy wydawał mi się wpływ witaminy D (syntetyzowanej przez skórę pod wpływem słońca) na organizm w trakcie skoku pokwitaniowego (i budowę żył). Teraz sądzę, że równie ważnym czynnikiem może być istnienie stałych układów ciśnień powietrza w strefie międzyzwrotnikowej. Stałe niskie ciśnienie w strefie równikowej i stałe wysokie w strefie zwrotników. Lokalne zmiany ciśnienia powietrza są niewielkie. Taka pogoda jest spowodowana wpływem stałych wiatrów - passatów i antypassatów. Nie ma większego znaczenia, czy ciśnienie jest wysokie, czy niskie (chociaż ja wybrałbym raczej niż równikowy). Ważne, że się nie zmienia.Organizm nie musi dostosowywać się do nagłych zmian, jak w strefie umiarkowanej. Najwyższe natężenie SM występuje na Szetlandach, gdzie ciśnienie zmienia się nieustannie. Przepływ płynu mózgowo-rdzeniowego między czaszką, a kanałem kręgowym jest u chorych na SM jest utrudniony. Wskutek tego względnie dużo czasu zajmuje dostosowanie ciśnienia wewnątrz czaszki do prawidłowej wartości. W medycynie znana jest, już wspomniana przeze mnie wcześniej, choroba - wodogłowie normotensyjne (tzn. czasowy wzrost ciśnienia płynu mózgowo-rdzeniowego wewnątrz czaszki). Podobny efekt jak widać, zachodzi u SM-owców. Można łatwo zgadnąć, że groźny może być tylko wzrost ciśnienia. Wyższe ciśnienie w czaszce chorego powoduje problemy z odpływem żylnym (jak mówi mój przyjaciel kardiolog, żyła wygląda jak papierowy flak) wywoływanym ciśnieniem działającym na ściankę żylną. Refluks żylny i niedotlenienie spowodowane zbyt wolnym (i skokowym) przepływem krwi (plus pobudzony i osłabiony śródbłonek żylny, przerwana bariera krew-mózg) to prawdopodobne efekty takiego stanu rzeczy. Pewne znaczenie ma najprawdopodobniej ciśnienie wywierane na mózg.
Nie wiem jeszcze, dlaczego prawdopodobny efekt zmian ciśnienia determinowałby los potencjalnie chorego tylko w okresie młodzieńczego pokwitania. Być może zmiany ciśnienia wewnątrzczaszkowego powodują w tym okresie jakieś szczególne zmiany, niewystępujące w późniejszym okresie życia? Być może determinują nieprawidłową budowę połączenia czaszki z kręgosłupem. Spróbuję coś ustalić w tej kwestii.
Co z tego wynika dla chorych? Przede wszystkim wysoki (jeśli nawet nie podstawowy) udział czynnika anatomicznego w chorobie. Z anatomią można walczyć. Zabieg CCSVI powinien być w leczeniu normą. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że za jakieś 15 lat operacje górnego odcinka kręgosłupa (połączenie z czaszką, miejsce prawdopodobnej blokady przepływu płynu mózgowo-rdzeniowego) będą standardem w leczeniu SM. Wszystkim chorym proponuję przypomnieć sobie zabawy w dzieciństwie zakończone urazem potylicy. Być może ta zabawa zdeterminowała nasze życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz